Dnia wtorek, 2 grudnia 2014 18:13:25 spin@hackerspace.pl pisze:
Mówisz jedno, robisz drugie. Sorry, ale nie bardzo mi pasujesz do archetypu liberal arts major, i nie wiem czemu chcesz się pod niego podpinać. Masz zbyt dużą wiedzę informatyczną na to, a brak finansowalnej pracy jest wyborem, a nie koniecznością. In b4 realia polskie.
W przypadku liberal arts major też może się przecież przefrancować na inny zawód, a nie robienie tego to wybór -- tak przynajmniej twierdzi artykuł. I to jest w nim tak smutno-prostackie.
Jeszcze jest kwestia 'JAK TO WYKORZYSTUJESZ'. Znam paru gości którzy są po humanistycznych i dają sobie super radę w życiu.
Znam paru gości, co po technicznych ledwo wiążą koniec z końcem. Co ma piernik do wiatraka?
Mnie wkurwia niepomiernie prostackie kryterium "przydatności" wyrażanej płaceniem, stosowane w tym artykule.
Czemu zarabianie kasy kojarzy Ci się z korpo, a nie z prowadzeniem własnej działalności, ew. sprzedawanie swoich umiejętności jako freelance, żeby mieć podporę do działalności 'głównej'?
Czemu? Bo w korpo szybciej i więcej mógłbym pewnie zarobić, zamiast pierdzielić się z rozkręcaniem własnej firmy. A według artu to jest główne kryterium, so...
A może powinienem żądać gotówki za to, że będę dyskutował z tytanami intelektu jak posłanka Kempa[1] czy minister Kapica[2]? Proszę bardzo, koszyczek wystawiam, komu moja praca ogarnia jakąś potrzebę? Nie, proszę, nie wszyscy na raz!
Then y do dis?
No przecież napisałem w moim pierwszym mailu w tym wątku -- faktycznie, jak się tak przyjrzeć, to jest to bez sensu, czas spierdalać do korpo, ustawić się, i pierdolić internety, prawo autorskie i całe to gunwo, co mnie to obchodzi.
Może se apla jeszcze kupię, a co. Status trzeba zademonstrować.
Co za 20, 30, 40 lat?
Nie wiem. I według artykułu oznacza to, że jestem failure. "Fights censorship? FUCK YOU, go tell your mother. CLOSE, GENTLEMEN!"
Dobrze będą mieli ci co gówno Ci dają, dzięki Twojej cieżkiej pracy. A kto będzie pilnował świata jak umrzesz?
Nie wiem. Rozumiem jednak, że potwierdzasz moją ocenę, że powinienem sobie dać siana i trzaskać zamiast tego kasiorę, a świat niech płonie i chuj.
Chcesz zrealizować cel, zgromadź zasoby, zrób to raz a dobrze. Dbaj o tych na których Ci najabrdziej zależy, bo wtedy mniejszymi zasobami możesz więcej. Zainspiruj do działania co najmniej 2 osoby, średnim nakładem pracy zrobią to na co Ty musiałbyś się zaharowywać przez całe życie. etc etc etc.
A po co, skoro najwyraźniej ludzie nie potrzebują tej działalności, a to jest główne kryterium (wg artykułu)? Po kiego wciągać kolejne osoby na ścieżkę porażki?
Przekaz tego pierwszego artu jest tak prymitywny, że nawet mi się nie chce.
Nom, świat jest tak jakby trochę brutalny.
Brutalny to jest Michalczewski. I wiesz co? Przy okazji nie jest prymitywny.
Ten art jest prymitywny, wręcz prostacki. Upraszcza świat do dwóch kategorii -- tych, co zarabiają, i tych, co nie zarabiają. Ci, co zarabiają, są "dobrzy"; ci, co nie zarabiają -- to "failures", i to na własne życzenie.
Kurwica mnie trafia, jak takie prostackie neoliberalne pierdy widzę.