Powody były różne, tak bez szczególnej kolejności:
- wszystkie są dosyć daleko od naszego domu, bez dobrego dojazdu
- w polsce szkoły demokratyczne dopiero raczkują, najstarsza ma chyba 3 lata, przechodzą masę problemów wieku niemowlęcego, szukają swojej drogi itp.
- trochę związane z powyższym, są niedofinansowane i dopiero się budują
- szkoły zakładane są i prowadzone przez sfrustrowanych rodziców, co samo w sobie nie jest niczym złym, ale brakuje w tym doświadczenia i kompetencji w pracy z dziećmi
- wiek dzieciaków jest bardzo mało zróżnicowany (tj. głównie maluchy), co stawia pod znakiem zapytania możliwość budowania demokratycznej społeczności szkolnej
- moja żona bardzo się bała corocznych egzaminów
- wiele osób związanych z ED ma problem ze zdrowym pojmowaniem wolności (np. rozkminy czy zamykać okna na piętrze, bo zdarzało się że kilkulatek siedział na parapecie z nogami za oknem), sporo dziwnego elementu łykającego każdą nową teorię z internetu.
To nie jest jakaś rzetelna analiza, a tylko moje subiektywne odczucia i spora generalizacja. Pewnie każdy z tych punktów dałoby się przełknąć, w różnych szkołach występują też w różnym natężeniu, ale razem przekroczyły masę krytyczną.
Sama koncepcja cały czas bardzo mi się podoba i na pewno będę bacznie się przyglądał rozwojowi szkół. W szczególności warto mieć na oku działalność fundacji Bullerbyn, która robi bardzo dużo dobrego.
—
Pozdrawiam
Paweł Subocz